Świąteczne opowiadanie #3
Siedząc w przedziale pociągu z Gdańska do Warszawy, zastanawiałam się, co teraz robią członkowie mojej rodziny. Źle postąpiłam, że jadę do nich dopiero w wigilię, ale miałam do załatwienia parę spraw związanych ze studiami. Wybrałam uczelnię daleko od domu, dlatego czeka mnie jeszcze przesiadka i podróż z Warszawy do Łodzi.
Kiedy pociąg zatrzymał się na warszawskim peronie, sięgnęłam po moją walizkę i poszłam w stronę wyjścia. Jednocześnie sprawdziłam w telefonie rozkład jazdy pociągów. Niestety jeden odjechał kilkanaście minut temu, a następny będzie dopiero za półtorej godziny. Postanowiłam, że pójdę coś zjeść. Wyszukałam szybko knajpy w pobliżu, wybrałam jedną i od razu ruszyłam w jej stronę. Słońce właśnie zbliżało się ku zachodowi, gdy z nieba zaczął sypać śnieg. Będą prawdziwe święta - pomyślałam i z uśmiechem pomaszerowałam dalej.
Trochę ponad pół godziny później jest już po wszystkim. Policjanci obiecali zająć się sprawą, więc ja opuściłam komisariat i szybkim krokiem podążyłam na dworzec. Spoglądam na zegarek. Dwie minuty do odjazdu. Zaczynam biec ile sił w nogach. Wbiegam na peron. Widzę jak mój pociąg właśnie odjeżdża. Przeklinam w myślach. Jestem taka zła. Jak mogłam spóźnić się na ostatni pociąg?!
Siadam na ławce i próbuję trochę ochłonąć. Co robić? Co robić? - pytam samą siebie. Chciałam wrócić na kolację wigilijną do domu, a teraz utknęłam w Warszawie, w obcym mi mieście, w którym zawsze bywam tylko przejazdem. W dodatku straciłam swoje rzeczy. Została mi tylko podręczna torba, całe szczęście, że właśnie tu mam wszystkie dokumenty. Nie tak wyobrażałam sobie tegoroczne święta. Miałam być w domu, nie mogę tu zostać!
Rozglądam się i widzę bezdomnego, niosącego jakiś karton. Karton! No właśnie! Wrócę autostopem! Ten pomysł podniósł mnie na duchu. Od razu zerwałam się z miejsca i udałam się na najbliższą stację benzynową. Po kolei podchodzę do różnych osób i pytam, w którym kierunku będą jechać. W końcu znajduję parę, jadącą w stronę Łodzi. Na szczęście zgadzają się troszkę mnie podwieźć.
Przez pierwsze dwadzieścia minut podróży opowiadałam moim wybawicielom swoją dzisiejszą przygodę. Słuchali z zaciekawieniem i współczuli, że coś takiego przydarzyło mi się w wigilię. Jednak to nie koniec złej passy. Niedługo potem wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Strzałka wskazująca ilość benzyny w baku opadła do zera, a auto się zatrzymało. Pozostało mi wtedy znaleźć inny transport, albo spocząć na laurach. Postanowiłam nie poddawać się i próbować zatrzymać kolejny samochód. Gorzej być nie mogło. W końcu! Udało się! Po kilkunastu próbach ktoś się nade mną ulitował. Tym razem moim wybawcą został starszy pan, który też zmierzał do Łodzi do córki na święta. Jak się okazało Pan Mirosław, bo tak miał na imię, mieszkał trzy przecznice dalej. Co za zbieg okoliczności! Po tylu nieszczęściach spotkał mnie wielki fart, że trafiłam na tego człowieka.
Całą podróż miło nam się rozmawiało i czas szybko płynął. Zanim się obejrzałam, byliśmy już pod Łodzią. Pan Mirosław postanowił jednak, że zajedziemy jeszcze na stację. Gdy wyszedł zatankować, zadzwonił mój telefon. Numer był nieznany, jednak po chwili zastanowienia, postanowiłam odebrać. W słuchawce usłyszałam głos mężczyzny. Był to policjant, który przyjął moje zgłoszenie o kradzieży. Niestety nie zdążyłam niczego się dowiedzieć, gdyż rozładowała mi się bateria. Po kilku minutach wrócił pan Mirek z hot dogiem i wręczył mi go, nim zdążyłam zaprotestować.
Kilkanaście minut później zasiedliśmy wokół choinki i zaczęliśmy śpiewać kolędy. Wszyscy świetnie się przy tym bawiliśmy. Wpół do dwunastej ubraliśmy kurtki i całą rodziną pojechaliśmy na pasterkę. Mimo tylu przykrych wydarzeń, to był wspaniały dzień. Przeżyłam ciekawą przygodę, spędziłam cudownie święta z bliskimi i cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło.
Gwiazdeczka Marzena
Komentarze
Prześlij komentarz