Świąteczne opowiadanie #2
Budzę się rano i wiem, że ten dzień nie będzie taki sam, czemu? Sama nie wiem, leniwie zwlekam się z łóżka ubrana w niebieskie Kigurumi z chmurami i białe wełniane skarpetki, uwielbiam jak mi ciepło. Wolnym krokiem podchodzę do szafy, wyciągam zwykłe czarne dresy, biały podkoszulek i ciepły sweterek z reniferem z czerwonym nosem. Właśnie? Jak mu tam było? Złośnik? Tancerz? Amorek? Hmmm.... Rudolf Czerwononosy. Uwielbiałam tę bajkę i do dziś pamiętam, jak co wieczór z fascynacją oglądałam ją na video. To były czasy. Z moim zestawem ciuchów wędruje do łazienki, gdzie się przebieram, myję zęby i ogarniam moje niesforne włosy, związując w niedbały kok. Rezygnuje z makijażu, wychodzę z łazienki i z racji tego, że jestem sama w domu, idę przekręcić klucz. Robię sobie poranną kawę i szybkie śniadanie. Kawa wypita, śniadanie zjedzone, co dalej robić? Postanawiam wejść na strych. Widząc zabawkowy dźwig mojego brata, który dostał jakieś trzynaście lat temu, postanawiam poszukać innych zabawek. W końcu są, piłka, puzzle, klocki, zabawkowe krótkofalówki, łoki-toki o i mój sekretny pamiętnik, co z tego, że można było go otworzyć byle wsuwką? Był sekretny i koniec kropka. O a co my tu mamy? Moja stara deskorolka. Pamiętam, jak uczyłam się na niej jeździć. Setki upadków, zdartych kolan i łokci, by w końcu osiągnąć upragniony cel. To były czasy, a dziś? Dzieciaki na święta dostają najnowsze iPhone, MacBook'a czy laptop. Uśmiecham się na wspomnienie dzieciństwa i słyszę pukanie do drzwi? Nie to wręcz walenie, szybko chowam zabawki i schodzę po schodach i klnąc, na czym świat stoi idę otworzyć, pewna, że to moi rodzice, jakie było moje zaskoczenie, kiedy zamiast nich zobaczyłam mojego byłego z ogromnym bukietem ślicznych białych róż, było ich chyba z pięćdziesiąt jeden. W myślach strzeliłam sobie face plama, nie ma to jak wyjść do byłego w dresach i swetrze, jeszcze ten mój kok.
- Nie przyszła góra do Mahometa... - zaczął.
- To Mahomet przyszedł do góry, wchodź - dokończyłam za niego i przesunęłam się w drzwiach, dając mu wolną drogę. Usiadł przy stole, kładąc na nim bukiet.
- Kawy? Herbaty? - zapytałam, otwierając szafkę.
- Pogadać - rzekł.
- Kawy? Herbaty? - powtórzyłam pytanie.
- Kawy.
Nasypałam kawy do szklanek i poszłam wstawić wodę oraz po jakiś pojemnik na róże. Wróciłam po chwili z małym, żółtym wiadereczkiem. Zaczęłam układać róże. Widziałam, jak bacznie mnie obserwuje.
- Miśka... - zaczął, a ja przygryzłam wargę.
- Tak? - zapytałam, nie patrząc na niego.
- Spójrz na mnie.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak klęczy przede mną, zrobiłam wielkie oczy.
- Wybaczysz mi? - zapytał.
- Wstań i nie pajacuj.
- Będę dotąd klęczał przed Tobą, dopóki mi nie wybaczysz.
- No dobra wybaczam Ci.
W jednej sekundzie był przede mną i skradł mi całusa, którego szybko odwzajemniłam. Podniósł mnie i posadził na stole, całując, delikatnie i czule..
- Sebastian... - odsunęłam go lekko.
- Coś nie tak? Nie chcesz? - Oparł swoje czoło o moje, a ja zerknęłam na zegarek i wiedziałam, że szybko muszę podjąć decyzję, wóz, albo przewóz. Przecież gdyby moi rodzice zobaczyli u mnie Sebastiana, afera murowana.
Zeszłam ze stołu i poszłam do pokoju. Pierwsze, co mi wpadło do głowy to szkolna torba, w jednej chwili zaczęłam pakować ciuchy, brałam pierwsze lepsze. Po dziesięciu minutach byłam gotowa, napisałam im krótki list.
,,Nie szukajcie mnie, jestem bezpieczna. Tak będzie lepiej. Gosia."
Wyszłam razem z Sebastianem, gdy siedzieliśmy już w aucie, zerknęłam na mój dom, czułam jak łzy cisną mi się do oczu. Starłam je szybko, księżniczki nie płaczą.
- Będzie dobrze - Sebastian położył dłoń na moje udo.
- Musi być dobrze - położyłam swoją dłoń na jego, oparłam głowę o chłopaka.
Po czterech godzinach byliśmy na miejscu, poczułam niesamowity stres, chwycił mnie za rękę i weszliśmy do domu.
- Jesteśmy! - krzyknął, a po chwili pojawili się jego rodzice i siostra.
- Dzień dobry, Gosia. - Wyciągnęłam dłoń do mężczyzny, który na oko miał czterdzieści sześć lat.
- Cześć Gosiu. - Podał mi dłoń i uśmiechnął się. Dalej była jego mama, która uściskała mnie, jak bym była jej córką, a potem siostra. Szesnastolatka zamknęła mnie w żelaznym uścisku.
- No hej, hej Weronika. - Przytuliłam ją i wszyscy zasiedliśmy przy syto zastawionym stole.
- Jejku wigilia dopiero jutro - powiedziałam.
- Jedz, jedz chudzinko - odezwała się pani Ewelina.
- To masz na imię Gosia? - Pan Adam zerknął na mnie.
- Zgadza się.
- A czym się interesujesz Gosiu? -Zapytał
- Psychologia
- Ciekawe.
Następnego dnia obudziłam się około dziewiątej. Mojego misia nie było przy mnie, pomyślałam, że może coś robi. Wstałam z łózka i wzięłam ciuchy z torby, zwykłe jeansy i kremowy t-shirt, przebrana i uczesana zawędrowałam do kuchni, gdzie były Weronika i pani Ewelina.
- Cześć Gosiu, jak się spało? - zapytała pani Ewelina.
- Bardzo dobrze - odrzekłam z uśmiechem.
- Werka zrób Gosi kawy.
-No okej.
Szesnastoletnia blondynka, zabrała się za robienie tego napoju, a nim zdążyłam zaprzeczyć, gorąca kawa stała przede mną. Dostałam też kanapki z pomidorem, trochę się poczułam dziwnie, bo przecież w domu nikt nie robił mi śniadań. Jak to szło? „Jesteś dorosła, radź sobie sama” - tak, w momencie, gdy chciałam jechać do Sebastiana, nagle magicznie stawałam się dzieckiem, takie czary mary.
- Mamo, a Gosia może z nami robić pierniczki? - z letargu wyrwał mnie głos Weroniki.
- Jeśli tylko chce.
- Gosia chcesz? Powiedź, że tak proszę.
Weronika zaczęła mnie prosić. Była inna niż ja, kiedy miałam szesnaście lat. Byłam bardzo dojrzała, odpowiedzialna i zaradna, bo przecież „Trzeba sobie radzić”, a ona? Moje przeciwieństwo.
- Tak, pewnie.
Uśmiechnęłam się, a pani Ewelina zaczęła robić ciasto, w miedzy czasie rozmawiałam z nimi. Po około trzydziesty minutach wycinałyśmy te świąteczne ciasteczka. Już miałam wycinać kolejne, gdy zastanawiałam się jaką foremkę wziąć tym razem, poczułam jak mój skarb przytula mnie od tylu i daje buziaka, wręczając przy tym foremkę w kształcie serca.
- Hejka miśka - powiedział.
- No hej.
- Robicie pierniczki. O, jak ładnie wycinasz, nie jak moja siostra.
- Ej! - Weronika oburzyła się.
- No Gosia nie robi kilometrowych odstępów jak ty.
- Dobra, dobra nie kłócić się, spokój, melisa.
Chciało mi się śmiać, ponieważ zachowywali się jak dzieci.
Stół obficie zastawiony, ja z Werką i panią Eweliną robimy ostatnie poprawki, Sebastian z panem Adamem właśnie skończyli wieszać lampki przy oknie, wszystko gotowe. Biorę opłatek i patrzę na niego. Przypominają mi się życzenia mojej mamy z zeszłego roku: „Żebyś znalazła chłopaka, który cię pokocha” i to się spełniło. Po złożeniu sobie życzeń zasiedliśmy do kolacji.
- Kto solił ziemniaki? - zapytał pan Adam.
- Ja - odezwałam się.
- Są idealne.
- Dziękuje.
Po kolacji przyszedł czas na prezenty, a mi zrobiło się nieswojo, bo nie miałam nic. Bardziej jednak zastanowiło mnie zachowanie Weroniki i Sebastiana.
- Gosia chodź ze mną do pokoju na chwilę - poprosiła, a ja bez słowa poszłam z nią.
Blondynka poprosiła mnie, bym związała wstążkę na jej upominku, więc szybko to zrobiłam, a gdy wróciliśmy do pomieszczenia, gdzie była reszta, Sebastian podszedł do mnie i klęknął przede mną, wyjął z kieszeni małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca.
- Czy zostaniesz moją żoną? - zapytał, a następnie otworzył pudełeczko. Moim oczom ukazał się śliczny, złoty pierścionek z diamentem w kształcie serduszka.
- Tak, tak, tak - odpowiedziałam, a chłopak nałożył mi pierścionek, wstał, przytulił mnie i pocałował.
Gdyby rok temu, ktoś mi powiedział, że będę miała narzeczonego, kazałabym mu się stuknąć w głowę. Życie jednak bywa przewrotne.
Gwiazdeczka Gosia
Komentarze
Prześlij komentarz